Jej bohaterami są David Selznik, Ben Hecht oraz Victor Fleming. Pierwszy z wymienionych to hollywoodzki producent, który chce zrobić film nie godząc się na żadne kompromisy, drugi jest po trochu pisarzem i dziennikarzem z Chicago, trzeci zaś to reżyser, któremu zdarzyło się klepnąć w pupę samą Judy Garland. Jest początek 1939 roku.
Selznik podstępem zwabia do swego biura w Los Angeles Hechta i Fleminga, a następnie zamyka się wraz z nimi na pięć dni w swoim gabinecie. W tym czasie owa trójka ma dokonać rzeczy niemożliwej – liczącą 1037 stron powieść „Przeminęło z wiatrem” zaadaptować na scenariusz do filmu, przy którym Amerykanie na zmianę będą wzruszać się do łez lub popadać w ekstazę dumy narodowej.
Problem w tym, że potencjalny scenarzysta nie czytał powieści Margaret Mitchell, mało tego twierdzi, że produkcja będzie największa klapą w dziejach Hollywood. Selznik jednak się nie poddaje. Wraz z Flemingiem odgrywa przed Hechtem scenę po scenie z powieści.
Przez pięć dni pracy nad scenariuszem mężczyźni kłócą się, wzajemnie obrażają, biją, coraz bardziej wyczerpani fizycznie i psychicznie chwilami nawet popadają w obłęd.
Prowadzą walkę bez ustępstw. Każdy broni zawzięcie swoich racji, a te jak wiadomo są inne w przypadku producenta, reżysera i pisarza. – Na początku było słowo, ale nikt go nie powiedział nim ktoś nie krzyknął akcja – mówi w pewnym momencie Selznik.
W końcu efektem ich pracy jest… zaskakująca puenta, najpiękniejsze filmowe opowieść tworzą „wyrobnicy fabryki snów” o miernych talentach i równie miernych sukcesach, pełni kompleksów, zwykli kombinatorzy, którzy próbują nabrać cały świat.