O kradzieżach w ubojni mówiło się nie od dziś. Wśród pracowników krążyły plotki, że nielegalne mięso przerzucane jest przez płot. W firmie ginęły też inne przedmioty – kolczugi, rękawice, noże. Między innymi przez te plotki pod koniec stycznia zbuntowali się mężczyźni zatrudnieni w dziale spedycji mięsa świeżego, o których pisaliśmy na łamach "Gazety Lokalnej".
– Cała draka ze spedycją dotyczyła przecież tego, że chciano nas zmusić do podpisania odpowiedzialności materialnej za towar. Nie zgodziliśmy się, bo w firmie było dużo kradzieży, więc nas zwolniono i to kilkanaście osób naraz. Dlaczego mieliśmy płacić za coś, co inni kradli lub niszczyli? – mówi jeden z byłych pracowników Pini Polonia (imię i nazwisko do wiadomości redakcji).
Zdaniem byłego pracownika, ubojnia sama jest winna temu, że dochodziło na jej terenie do kradzieży.
– Ponoć kradły osoby, które miały niejedno na sumieniu. Firma, która nie szanuje pracowników zasłużyła sobie na takie traktowanie. Już w tej chwili nikt nie chce pracować w Pini Polonia, dlatego zatrudnia się ludzi z wątpliwą przeszłością – dodaje mężczyzna.
Ubojnia nie chce ujawniać, jak walczy z kradzieżami.
– Zmieniliśmy ochronę, o pozostałych środkach ostrożności nie mogę powiedzieć – ucina Anna Siwiak, dyrektor generalny Pini Polonia.
Anna Siwiak przyznaje, że na terenie zakładu doszło do kilku kradzieży. Pracownicy wynosili w torbach lub pod ubraniami mięso mrożone, które ważyło 100 kilogramów.
Artykuł ukazał się w dzisiejszej "Gazecie Lokalnej".