[ZDJĘCIA] Wieczór z Jagielskim. "Odszedłem w dobrym momencie"

Opublikowano:
Autor:

Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

Wydarzenia Komplementowany, zawstydza się. Ale nie sposób nie powiedzieć o nim choćby garści ciepłych słów. Wybitny korespondent wojenny, wieloletni publicysta Gazety Wyborczej i Polskiej Agencji Prasowej, odznaczony Krzyżem Kawalerskim Odrodzenia Polski, bez pamięci zakochany w dziennikarstwie - z wzajemnością. Pierwszym gościem trzeciego dnia Festiwalu na Faktach był Wojciech Jagielski.

Na początku nie chciał być dziennikarzem, jednak już pierwsze spotkanie z tym fachem totalnie zawróciło mu w głowie. Gdy pracując w PAPie otrzymał ofertę od Wyborczej, była to propozycja nie do odrzucenia.

- To było tak, jakby teraz przyjechał ktoś z Barcelony i chciał lewego obrońcę Górnika Zabrze albo Lecha Poznań - wspomina z rozrzewieniem Wojciech Jagielski.

Tak rozpoczęła się jego długoletnia przygoda z reportażem. O jej przebiegu i kulisach pożegnania podzielił się dzisiejszego popołudnia z przybyłymi do sali tarasowej Kutnowskiego Domu Kultury. Spotkanie poprowadził Michał Nogaś.

A niewiele brakowało, by legendarny dziennikarz Gazety Wyborczej trafił do Independent, bądź Guardiana. Okazja była, lecz - jak sam przyznaje - angielskim nie władał tak sprawnie jak językiem ojczystym. To nie przeszkodziło mu jednak spełnić się w roli korespondenta wojennego. Jego Konikiem były: Afryka, Azja Środkowa i Zakaukazie, relacjonował też wydarzenia z Afganistanu, Czeczenii, Gruzji i Tadżykistanu. Czy świst pocisków nie był mu straszny?

- Nie myślałem o tym, że mogę zginąć, działał system wyparcia. Nie jestem psychologiem, ale ponoć posiadam cechy osobowości, które pozwoliły poradzić sobie w tych warunkach. Zresztą, takie wydarzenia po prostu miały miejsce, a ja czułem, że moim oboiązkiem jest pisać o tym, co dzieje się na świecie i przekazywać informacje czytelnikom.

Przyszedł jednak dzień, gdy powiedział sobie - "koniec z tym".

- Podczas konfliktu zbrojnego w Gruzji, w 2008 roku zrozumiałem, że ja już tutaj nie pasuję. Nie tyle, że mi nie pasuje obecne dziennikarstwo, tylko ja już nie odnajdę się w nowych realiach. Gdy patrzyłem, jak moi młodsi koledzy świetnie operują w mediach społecznościowych, wiedziałem, że jestem w stanie nauczyć się tego co oni, ale miałem świadomość, że zawsze będę pozostawał za nimi w tyle. Poza tym informacje docierają do ludzi tak szerokimi i szybkimi strumieniami, że niepotrzebny jest już korespondent mojego pokroju. Nikt nie będzie już czekał na czwartkową relację tego, co działo się w poniedziałek. Klamrą tę decyzję spięła śmierć mojego wieloletniego kompana, fotoreportera, Krzysztofa Millera [wystawę fotografii jego autorstwa również oglądać można w KDK - przyp. red.]. Wraz z jego śmiercią, zamknięty został pewien rozdział mojego życia, mojej kariery. Przecież pożegnałem jedynego naocznego świadka mojej pracy, wszystkiego tego, co do tej pory relacjonowałem. Odszedłem w dobrym momencie - opowiadał dziennikarz.

Jagielski szeroko komentował transformację, jaką od kilku lat przechodzi dziennikarstwo.

- Szybkość przepływu informacji sprawia, że treści często stają się spłycone, poruszone pobieżnie. Przeczytać o jakimś wydarzeniu nie oznacza zrozumieć je. Z kolei smartfony zastąpiły fotoreportaż. Teraz redakcje nie potrzebują już fotoreporterów, skoro zdjęcia z wydarzeń z odległych zakątków może nadesłać im naoczny, przypadkowy świadek, który nagrał wszystko smartfonem. Ale ja nie nazywam już tego fotografiami. To nie są już zdjęcia, którymi zachwycał Krzysztof Miller. Jego fotografia potrafiła powiedzieć tyle, co ja musiałbym spisać na 15 stronnicach - skonstatował.

Już w poniedziałek na naszych łamach pojawi się wywiad z Wojciechem Jagielskim - zapraszamy.

Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE