Piotr Bajda odczytał 14-stronnicowe wyniki audytu w MKS-ie. Wnioski są porażające; m. in. brano pożyczki nie zastanawiając się, jak później je spłacić, w sprawie dowożenia zawodników działano wbrew prawu o zamówieniach publicznych, brak jest także dokumentacji dotyczących operacji typu posługiwanie się kartą płatniczą stowarzyszenia. Dokonywano również wpłat gotówkowych - nawet powyżej 100 tys. (!) złotych w gotówce do kasy klubu powodując sytuację, że w kasetce znajdowało się nawet 150 tys. złotych bez odpowiednich zabezpieczeń. Dodatkowo mimo rosnącego zadłużenia przyznawano premie trenerom, zawodnikom i administracji. Natomiast dotacje z budżetu miasta przeznaczano nie na działalność klubu, tylko na spłatę długów, co jest niezgodne z prawem i pieniądze - w kwocie ponad 334 tys. złotych należy teraz miastu zwrócić. Jeden z pracowników stwierdził także, że widniejący pod jednym z dokumentów podpis nie został nakreślony przez niego.
Padły także pytania o zadłużenie, które - jak się okazało - wynosi realnie ok. 800 tysięcy złotych, w tym ok. 170 tysięcy dla zawodników, kadry szkoleniowej, obsługi medycznej, rehabilitacji, itp.
- To, że pracuję w szkole specjalnej nie znaczy, że myślę jak moi podopieczni. Przed wyborami była mowa o 300 tysiącach, gdybym wiedział ile jest naprawdę, to wyszedłym z sali - mówił Bajda, który dodał, że pójdzie do sądu z każdym, kto będzie twierdził, że na poprzednim walnym mówiono o 800 tysiącach. Odczytano jednak fragment stenogramu z tamtych obrad i okazało się, że faktycznie - Zdzisław Bartol potwierdził tę wyższą kwotę.
- Gdybym był złośliwy powiedziałbym, że spotkamy się w sądzie - skwitował D. Tomczak.
Bajda wnioskował o rozwiązanie klubu z kilku powodów, m. in. właśnie wysokiego zadłużenia, brak środków finansowych na koncie i brak perspektyw na oddłużenie.
- A czy przygotował pan jakiś pomysł na wyjśćie z sytuacji, czy założył pan, że likwidujemy klub i cześć? - dociekał Tomczak.
- Był pan moim kontrkandydatem. Ja naprawdę nie muszę być prezesem - stwierdził Bajda.
Słowa wyraźnie poruszyły Edwarda Książka.
- Zorganizowano z nami spotkanie i mówił pan "uratuję ten klub", teraz pan mówi "mogę odejść". Wiedział pan, że jest zadłużenie. Podjął pan jakiekolwiek rozmowy z wierzycielami, cokolwiek pan zrobił? - pytał wzburzony Książek.
- Dlaczego tak się trzymacie tego klubu? - pytał Bajda.
Najtrafniej odpowiedział Marian Czerwiński, który przy okazji zrezygnował z członkostwa z zarządzie.
- MKS Kutno to trzy połączone kluby. Nie po to się łączyliśmy, żeby teraz wszystko zlikwidować! Takie miasto jak Kutno zasługuje i je stać nawet i na II ligę! - powiedział.
Ostatecznie po przerwie i naradach Paweł Ślęzak zawnioskował o ekspresowe opracowanie planu naprawczego i ewentualne przegłosowanie go jeszcze przed przystąpieniem do nowego sezonu - na kolejnym walnym zgromadzeniu za dwa tygodnie. Członkowie klubu poparli ten pomysł i podczas głosowania dotyczącego rozwiązania stowarzyszenia niemal jednogłośnie opowiedziano się przeciw (73 przeciw, 1 za, 8 wstrzymujących się). MKS pożyje więc jeszcze przynajmniej dwa tygodnie.