Na samym początku obecni na spotkaniu mieszkańcy miasta róż, wśród których znalazł się także wiceprezydent Jacek Boczkaja, dowiedzieli się nieco o jego przodkach. Mikołaj Rey mówił o tym, jak jego dziadek - żołnierz AK wyruszył do Francji do rodzinnego majątku z babcią zostawiając wszystko za sobą. Przez pewien okres pracował na farmie w Tuluzie. Potem jego dziadkowie wyjechali do USA, gdzie zaczynali od zera i dorobili się małego domku. Tam też urodziła mama dzisiejszego gościa. Mimo zamku i statusu arystokraty nie mieli łatwego życia. Godną uwagi ciekawostką z przeszłości jego rodu jest na pewno to, że niejaki Franciszek Ksawery Branicki pojedynkował się z samym Casanovą o względy pewnej tancerki.
Mikołaj Rey przyznał, że długo czuł się jak emigrant. W Polsce traktowany był jak Francuz, we Francji jak Polak. Podkreślał, że polskość czuł zawsze czy to podczas wakacji, czy - przede wszystkim - w trakcie świąt, gdzie tematy rozmów schodziły głównie do historii przodków rodziny Reyów. Prawdziwym polskim entuzjastą poczuł się jednak dopiero po przyjeździe do Polski w wieku 18 lat.
- Kiedy się zorientowałeś, że jak mówisz Mikołaj Rey ludzie zaczynają dziwnie reagować? - pytała dyrektor MiPBP w Kutnie, Magdalena Konczarek.
- Było to jak przyjechałem do Polski zaraz po maturze. Jak się przedstawiałem ludziom było albo niedowierzanie albo zdumienie. Wiąże się z tym sporo anegdot. Kiedyś zamawiałem autobus powrotny do Francji i trzeba było dopełnić wszystkich formalności przez telefon, na koniec pani usłyszała nazwisko Mikołaj Rey i odłożyła słuchawkę. Z kolei jak byłem na nartach we Włoszech, doszło do zderzenia z pewną kobietą, która wskutek tego się przewróciła. Podszedłem zobaczyć co się z nią dzieję i przeprosiłem po polsku. Nagle słyszę z tyłu dość agresywny głos, jej mąż podbiegł do mnie z kijem i mówi o ubezpieczeniu. Pyta mnie: Jak ty się nazywasz? Mówię Mikołaj Rey, no to podniósł na mnie drugi kij - mówił Mikołaj Rey.
Dodał, że często ludzie po tym, jak usłyszą jego nazwisko i już wiedzą kim jest, patrzą na niego jak na pomnik historyczny. Co ciekawe, kilka lat temu spotkał inny „pomnik historyczny” w... pociągu. A mianowicie:
- 5 czy 6 lat temu w pociągu między Krakowem a Warszawą ktoś zapukał i wszedł do przedziału, gdzie akurat siedziałem sam. Przychodzi młody pan, bardzo sympatyczny, przedstawiamy się sobie, a on robi taką minę i mówi „Jestem Stefan Batory” i tak spotkałem potomka Batorego - dodał dzisiejszy gość.