PH: Jakie są Twoje wrażenia po jubileuszowym koncercie?
MB: Jak najbardziej pozytywne. Jesteśmy szczęśliwi, że koncert się odbył i z pierwszych głosów, jakie do nas docierają daje się wywnioskować, że był udany. Musimy podziękować publiczności, która nas nie zawiodła. Kiedy stoisz na scenie i widzisz tych wszystkich ludzi, którzy fantastycznie się pod nią bawią, dostajesz wielkiego kopa. Jest to ogromny zastrzyk energii. Jeszcze raz dziękujemy wspaniałej publice, dzięki Wam takie koncerty się udają.
PH: Jak to się stało, że po kilkuletniej przerwie ALASTOR znów zaczął grać?
MB: Na to pytanie powinni odpowiedzieć raczej "weterani" zespołu, jego założyciele, myślę tu o Robercie i Sławku. To oni byli "ojcami" pomysłu reaktywacji Alastora. Ja myślę, że wynikło to z uzależnienia od muzyki. Wiem, bo mam to samo (haha). Bo to wciąga, to jest jak narkotyk. Nie mówiąc już o tym, że to świetny sposób na wyrażanie siebie. Każdy znajduje w życiu swoją bajkę, swój film... jeden maluje, drugi pisze, trzeci podróżuje, a my gramy. Myślę, że dlatego w chłopakach po kilku latach przerwy dojrzał pomysł reaktywacji zespołu.
PH: Na jakim etapie realizacji płyty "Spaaazm" jesteście?
MB: Już na początku września wchodzimy do ZED Studio Tomka Zalewskiego i Sławek zaczyna nagrywanie bębnów. Materiał jest już wyselekcjonowany i gotowy, więc myślę, że jeżeli nie nastąpią jakieś losowe wypadki, to zapiszemy go bardzo szybko i już wczesną wiosną podzielimy się nim ze słuchaczami.
PH: W jaki sposób udaje Wam się połączyć w muzyce ciężar, technikę, a także powiew świeżości i pewną przebojowość? Niewiele zespołów to potrafi.
MB: Zgadza się, mało kto tak potrafi, trafiłeś z pytaniem w samo sedno. To dlatego zespół Alastor powrócił, musieliśmy zapchać tę dziurę na rynku (haha). W sferze muzycznej jest to w dużej mierze zasługa Mariusza Matuszewskiego, to on prawie w całości jest odpowiedzialny za najnowsze kompozycje zespołu. Jak on to robi? Po prostu ma to coś w sobie, taki dar od Boga.
PH: W chwili, gdy większość polskich zespołów pisze teksty po angielsku, wy uparcie trzymacie się promowania polszczyzny. Tylko raz nagraliście płytę w języku angielskim, niestety nie wydaną. Nie planujecie zaistnieć za granicą?
MB: Myślę, że powód jest bardzo prosty. Chodzi o przekaz. Jesteśmy w Polsce i chcemy, żeby Ci ludzie, którzy słuchają płyty lub też na koncercie stoją pod sceną, rozumieli, o czym śpiewamy. Nie chcę nikomu tu ujmować i tłumaczyć, że przecież ludzie znają angielski, więc moglibyśmy tak, bo po co. My mamy taką swoją bajkę, taki pomysł na zespół i ją realizujemy. Oczywiście bierzemy pod uwagę też nagranie angielskich wokali do najnowszej płyty. Ciężko byłoby próbować sprzedać materiał na Zachodzie z tymi wszystkimi fonetycznymi zagwozdkami pięknej polskiej mowy, a z drugiej strony chcielibyśmy też, żeby fani rozumieli, co mamy im do przekazania.
PH: Czy możemy spodziewać się wydania materiału "Przeznaczenie/Destiny"? A może nagracie go od nowa?
MB: Myślimy nad tym. Najważniejsze jest uregulowanie spraw od strony prawnej. Jeżeli to nastąpi, myślę, że moglibyśmy pokusić się o taki prezent dla wszystkich naszych fanów i miłośników mocnego grania. A jeżeli chodzi o drugą część pytania, to biorąc pod uwagę fakt, że ja oryginalnie nie nagrywałem tego materiału, to chciałbym, żeby zarejestrowany był w studiu od nowa (haha).
PH: Jak oceniasz dzisiejszą kutnowską scenę rockowo-metalową? Jakie widzisz szanse na jej powrót do dawnej świetności?
MB: Kutnowska scena muzyczna w swojej cięższej odmianie jest bardzo uboga. Kilkanaście lat temu było zupełnie inaczej. Kiedy zacząłem swoją muzyczną przygodę, Kutno określano mianem "stolicy polskiego thrash metalu". Osobiście bardzo chciałbym, żeby te czasy wróciły. Jednakże trzeba pamiętać, że młodzi ludzie, którzy chcieliby grać, nie mają przeważnie na to środków finansowych. Sprzęt, sala, organizacja koncertu - to wszystko kosztuje. Myślę, że w tej chwili powinien nastąpić ukłon w stronę Urzędu Miasta, który w swych działaniach mógłby uwzględnić takie potrzeby młodych ludzi.