Pani Katarzyna jak co wieczór położyła swojego rocznego synka do łóżka. Do tej pory dziecko nie miało żadnych problemów i było okazem zdrowia. Tym większe było zdziwienie matki kiedy dziecko zaczęło przeraźliwie płakać i krzyczeń.
- Filipek nigdy wcześniej tak się nie zachowywał, byłam w szoku. Od razu chwyciłam za telefon i bez chwili wahania wykręciłam trzy dziewiątki. Wtedy zaczęły się schody - opowiada młoda kutnianka.
Zdaniem pani Katarzyny zachowanie dyspozytora pogotowia było skandaliczne.
- Trzymałam synka na rękach, a on na moich oczach tracił przytomność. Myślałam już o najgorszym, a dyspozytor zamiast od razu wysłać karetkę, to zasypywał mnie stosem pytań. Przecież to dziecko, tutaj liczy się każda chwila - wzburza się kobieta.
To jednak niejedyne zastrzeżenia kutnianki do pracy pogotowia Falck.
- Na karetkę czekałam blisko pół godziny. Gdy w końcu pogotowie przyjechało do mojego synka, to personel zachowywał się bardzo lekceważąco. Lekarka popatrzyła na mojego synka i rozłożyła ramiona. To po prostu skandal - grzmi pani Katarzyna.
Roczny Filipek w końcu trafił na Oddział Pediatryczny kutnowskiego szpitala, gdzie przebywał przez kolejne pięć dni. Jak można przeczytać w karcie informacyjnej, chłopiec miał m.in. infekcję układu moczowego i ostre zapalenie gardła. W momencie przyjęcia do szpitala miał wysoką gorączkę i wymiotował.
- Na szczęście wszystko dobrze się skończyło i Filipkowi dziś już nic nie dolega. Mam jednak ogromny żal do pogotowia, że tak długo to wszystko trwało, a ratownicy zachowali się nieprofesjonalnie - mówi kutnianka.
Kierownictwo Falcku nie zgadza się z oskarżeniami kutnianki.
- Uważam, że te zarzuty są po prostu bezpodstawne. Od momentu przyjęcia zgłoszenia do dojazdu karetki na miejsce minęło dokładnie siedem minut. Personel medyczny zachował wszystkie procedury i przetransportował małego pacjenta do szpitala. Nie mam żadnych zastrzeżeń do ratowników - twierdzi Krzysztof Chmiela z biura regionalnego Falcku.