- Już od ponad tygodnia czekam na zapłatę za papierosy od jednej z urzędniczek ratusza - opowiada Grażyna Czajkowska, właścicielka sklepu spożywczego przy pl. Piłsudskiego w Kutnie. - Szerokim łukiem omija mój sklep. Kwota jest wprawdzie niewielka, ale to zawsze jakiś pieniądz. Poza tym pożyczki trzeba spłacać.
Straty, jakie przynosi sprzedawanie towaru na krechę, to średnio kilkaset złotych w skali roku. Sklepikarze przyznają, że odstępują od tych praktyk, bo w hurtowniach nikt im nie da towaru za darmo.
Ulica Wojska Polskiego, spożywczak. Jesteśmy świadkami jak mężczyzna po pięćdziesiątce chce kupić alkohol na zeszyt. Ekspedientka jest nieugięta, nie zgadza się. Wymiana zdań trwa dobrych kilka minut.
- Gdybyśmy raz czy drugi sprzedały towar "na krechę", to po pierwsze połowa osiedla chciałaby w ten sposób robić u nas zakupy, a po drugie złamałybyśmy prawo - mówi Emilia Białoskórska, kierownik sklepu przy Wojska Polskiego.
Artykuł ukazał się w "Gazecie Lokalnej" nr 70