Burzliwe dzieciństwo do dzisiaj ciągnie się za panią Eweliną Marczewską, która do Domu Małego Dziecka w Kutnie, obecnej „Tęczy”, trafiła wraz z bratem w 1996 roku.
– Miałam wtedy 8 lat. Sama niewiele pamiętam z tego okresu, gdyż byłam dość krótko – opowiada kobieta. – Wyraźnie zapisało mi się w pamięci oczekiwanie na mojego dwuletniego braciszka, który nigdy jednak już w moim życiu się nie pojawił...
Niedługo po trafieniu do placówki, rodzice pani Eweliny rozpoczęli staranie o zabranie rodzeństwa z powrotem do domu.
– Byłam starsza, więc udało się odebrać tylko mnie – na próbę, brat został w placówce. Ojciec starał się także o niego, ale bez efektów. Któregoś dnia pojechał do Domu Dziecka, by odwiedzić synka, i powiedzieli mu po prostu, że go już nie ma – mówi Ewelina Marczewska. – Rodzice mieli ograniczone prawa rodzicielskie, tata mówił, że nigdy nie dowiedział się, dlaczego brat trafił do adopcji. Powtarzał jedynie, że takie mamy w Polsce prawo, że były osoby, które do tego doprowadziły.
Po powrocie do domu, pani Ewelina czekała także na malutkiego wtedy Sławka.
– Patrzyłam na walkę taty z sądami. Był bardzo nerwowym i impulsywnym człowiekiem, załamał się, zaczął spożywać alkohol, chciał odebrać sobie życie. Mama także strasznie to przeżywała – wspomina dramatyczne chwile pani Ewelina. – Obiecałam sobie, że znajdę brata, gdy 13 lat temu zmarł mój tata. Pamiętam, jak przed śmiercią powiedział, że jako siostrze na pewno mi się uda. Gdy miałam 18 lat zaczęłam się interesować tym, gdzie jest mój brat, ale nie miałam szans powodzenia, ponieważ nie można szukać nieletnich. Wiedziałam, że muszę poczekać kilka lat, by brat został pełnoletni...
Jak ustaliła pani Ewelina, prawa o przysposobienie odbyła się w Kutnie, a ośrodek adopcyjny był w Płocku. Brat trafić miał gdzieś na wieś, do rolników, mając 3 latka. Od kilku lat poszukiwanie brata to życiowy cel pani Eweliny, która nie traci wiary i zapału mimo niesprzyjającej rzeczywistości.
– Wszędzie, gdzie szukałam pomocy, to słyszałam, że jest ochrona danych osobowych i nikt nie może mi ujawnić żadnych danych, choć w Domu Dziecka wiedzą, gdzie brat trafił – opowiada kobieta. – Prosiłam obecną panią dyrektor o kontakt z rodziną brata, zostawiłam numer telefonu, ale ona nie chciała mi pomóc nawet w ten sposób. O sprawę zapytaliśmy szefostwo POW „Tęcza”.
– Po ludzku bardzo współczuję tej pani i rozumiem, ale jako dyrektor placówki muszę przestrzegać prawa, a to zabrania mi udzielania informacji na temat adoptowanych dzieci. Jedynie sąd mógłby pomóc w tej sprawie. Trzeba bowiem zrozumieć, że nie każde dziecko, które trafia do adopcji wie o tym, że jest adoptowane. Nie można burzyć czyjegoś życia – mówi Dorota Ćwirko-Godycka, dyrektor POW „Tęcza”, która dodaje, że być może więcej informacji udałoby się uzyskać w ośrodku adopcyjnym.
Pani Ewelina zapowiada, że nie spocznie, dopóki nie odnajdzie swojego Sławka.
– Tęsknię za bratem, którym mogłam się opiekować, bawić, chodzić do szkoły, wspierać, a nawet kłócić, jak to bywa w rodzeństwie – mówi. – Mijają lata, a ja wciąż czuję smutek. Wiem, że będę szukać Sławka do końca swoich chwil...