Dlaczego znalazł się pod ogromnym tirem - pyta zapłakana kobieta, która o śmierć oskarża właściciela firmy. - Nie dopilnował porządku w swoim zakładzie i doszło do tego nieszczęścia - mówi pani Barbara. Właściciel zakładu świadczącego m.in. usługi przewozowe twierdzi, że matka jego byłego pracownika chce jedynie wyciągnąć od niego pieniądze.
Nikt nie wróci matce syna, który zginął tragicznie w wieku 38 lat. Pomimo ogromnej tragedii do której doszło 6 sierpnia Barbara Kurantkiewicz znalazła w sobie dość siły, aby porozmawiać z naszym dziennikarzem. Zabiegaliśmy o to od momentu, gdy nasz region obiegły informacje o wypadku. Dlaczego pani Barbara wcześniej nie chciała nic mówić a teraz zmieniła zdanie?
- Powodem jest szef zakładu w którym doszło do tragedii - mówi Barbara Kurantkiewicz. - Ostatnio przyznał się w rozmowie ze mną, że mój syn w ogóle nie powinien znaleźć się pod tym tirem. To tak jakby mówił o tym, iż przez niego zginęło moje dziecko. Właściciel tej firmy odpowiada przecież za pracowników. A mój Artur wykonywał wcześniej u niego jedynie prace porządkowe.
Pani Barbara niechętnie o tym mówi, ale w całej tej smutnej historii chodzi także o pieniądze. Matka, która straciła syna, domaga się od właściciela firmy z Piątku, pokrycia kosztów pogrzebu i wybudowania pomnika.
- Tuż po tragedii właściciel firmy zgodził się na to, że zapłaci za pogrzeb i za postawienie pomnika dla Artura. A teraz odwraca kota ogonem i twierdzi, że pieniędzy nie da - mówi B. Kurantkiewicz, która po stracie syna została całkiem sama. - Nie chcę, aby ludzie pomyśleli, że zależy mi na pieniądzach. To właściciel tej firmy zaproponował mi pomoc finansową.
Paweł Gabarszczak, właściciel zakładu w którym doszło do tragedii, potwierdza, że umowa z panią Barbarą była.
- Niestety w całej tej sprawie bardzo zaangażowana jest siostra pani Barbary, która teraz żąda ode mnie pieniędzy nawet za paliwo, które wydała jeżdżąc do prokuratury - mówi szef firmy z Piątku. - Szkoda, że w takiej tragedii na pierwszy plan wyszły kwestie finansowe. Szkoda także, że siostra pani Barbary tak wykorzystuje sytuację, aby wyciągnąć jak najwięcej z mojej kieszeni. Ostatnio dogadałem się z matką Artura w ten sposób, że zapłacę za pogrzeb, natomiast pani Barbara poniesie koszty budowy pomnika.
W zakładzie w Piątku wciąż mówi się o tragedii.
- Artur sprzątał teren. Naprawdę nie wiem dlaczego znalazł się pod tirem. Może ktoś go poprosił o pomoc przy naprawie samochodu? - zastanawia się Sylwester Baraniak, jeden z pracowników. - Nie zapomnę tego dnia. Widok był straszny. Artur leżał przygnieciony ogromną ciężarówką. Jego ciało zostało zmiażdżone.
Także właściciel zakładu nie wie co pod ciężarówką robił 38-latek.
- Nie było mnie tego dnia w firmie - mówi P. Gabarszczak.- Ale na pewno nikt nie prosił Artura, aby wchodził pod tira. Rozmawiałem już o tym z pracownikami.
Prokuratura Rejonowa w Łęczycy bada okoliczności tragicznej śmierci.
- Czekamy na wyniki przeprowadzonej sekcji zwłok i opinie biegłych. Sprawa prowadzona jest z artykułu 155 Kodeksu Karnego, czyli o nieumyślne spowodowanie śmierci. Przesłuchaliśmy wszystkich pracowników firmy, łącznie z właścicielem. Na razie nikomu nie postawiono zarzutów w tej sprawie - mówi Monika Piłat z łęczyckiej prokuratury.
Artykuł ukazał się w "Gazecie Lokalnej" nr 68