O sprawie pisaliśmy na naszych łamach kilka tygodni temu. Okazuje się jednak, że problem lisów na Łąkoszynie nie zniknął. Zwierzęta nadal grasują po osiedlu. Zazwyczaj pojawiają się między 9 a 11 rano i 18 a 19 po południu. Mieszkańcy boją się o swoje dzieci, bo Lisy mogą być wściekłe. Zwłaszcza teraz, gdy za oknem świeci słońce i maluchy większość czasu chcą spędzać na dworze. Zaniepokojeni są również właściciele psów.
- Lisy nikogo się nie boją - mówi pani Małgorzata, mieszkanka Polnej. - Najgorsze jest to, że przeskakują przez ogrodzenia. Jeśli okaże się, że są chore na wściekliznę, to może dojść do tragedii.
Mieszkańcy o interwencję poprosili nawet prezydenta, ponad miesiąc temu wystosowali do niego pismo. Michał Adamski z biura prasowego ratusza zapewniał wówczas, że urzędnicy zajmą się sprawą.
- Jesteśmy na etapie poszukiwania koła łowieckiego, które dysponuje pułapkami żywołownymi, niestety w okolicy takich nie ma. Potrzebujemy więc czasu - mówił w marcu M. Adamski. - Prosimy, aby mieszkańcy zgłaszali się do nas i informowali, gdzie na terenie Kutna pojawiają się lisy.
Teraz pracownicy magistratu umywają ręce. W odpowiedzi na pismo kutnian z Łąkoszyna napisali, że prezydent "nie posiada prawnych możliwości podjęcia skutecznej interwencji w tej sprawie. Ograniczają się one tylko do działań wobec bezpańskich psów".
Urzędnicy odsyłają mieszkańców do powiatowego lekarza weterynarii. Ten z kolei mówi, że ma związane ręce i nic zrobić nie może.
- Ustawa o ochronie zwierząt wyraźnie mówi, kto w takiej sytuacji może zainterweniować. Miasto powinno zlecić odstrzał lisów, skoro mieszkańcy uważają je za groźne - mówi Jerzy Pasikowski, powiatowy lekarz weterynarii. - Nikt nie każe do nich strzelać na terenie zabudowanym. Zwierzęta te przychodzą przecież z miejsc, gdzie nie mieszkają ludzie.
Emocje stara się tonować kutnowskie nadleśnictwo.
- To, że dzikie zwierzęta pojawiają na osiedlach, nie jest niczym nadzwyczajnym. Po ulicach na Alasce spacerują sobie przecież łosie - mówi Zbigniew Wala, zastępca nadleśniczego. - Trzeba pamiętać, by nie podchodzić do lisów i nie zostawiać w śmietnikach resztek jedzenia.
Według kutnian z Łąkoszyna zachowanie władz miasta i lekarza weterynarii to nic innego jak umywanie rąk od problemu.
- Chyba mamy czekać aż dojdzie do jakiejś tragedii, na przykład pogryzienia dziecka. Mąż widział lisa kilka dni temu na przejeździe. Mamy troje pociech w wieku trzy, sześć i dziesięć lat. Skoro władze miasta nie reagują, to mamy nadzieję, że lisy po prostu sobie pójdą - mówi mieszkanka Polnej.
Na to się jednak nie zanosi. Do naszej redakcji zadzwonili mieszkańcy os. Grunwald, gdzie również widziano zwierzęta.
fot. Jeden z mieszkańców ul. Piwnej widział kilka dni temu lisa na przejeździe kolejowym na Łąkoszynie.