Przypomnijmy – Lucek został znaleziony na jednej z łąk w lipcu br. Był ciężko ranny, ciągnął za sobą skrzydło. Znalazł się pod opieką pana Artura, twórcy inicjatywy "Bocian". Dodajmy, że kilka dni wcześniej w okolicy znaleziono inne dwa martwe bociany.
Ranne zwierzę trafiło do ptasiego azylu warszawskiego ZOO. Podczas badania okazało się, że ptak odniósł poważne obrażenia. Został postrzelony, spadł na linie energetyczne (świadczyły o tym ślady spalonych piór), to doprowadziło do upadku i otwartego złamania lewego przedramienia (szczegółowo pisaliśmy o tym TUTAJ).
- W ranie, w czasie oczyszczania miejsca złamania znaleźliśmy śrut. Bocian został postrzelony. Dalsze badanie RTG wykazało, że nie był to pierwszy postrzał. Zakładamy, że najpierw strzelano do niego w czasie migracji (na zdjęciu RTG są widoczne odłamki śrucin w środkowym placu prawej stopy). Potem strzelano do niego już w Polsce, najprawdopodobniej z wiatrówki – wskazuje na to pocisk w skrzydle – komentowali przedstawiciele ptasiego azylu.
Luckowi amputowano skrzydło, dlatego stało się jasne, że ptak nie ma szans wrócić na wolność. Pan Artur zrobił jednak wszystko, by bocian mógł zamieszkać u niego.
Mężczyzna zgodził się na rozmowę z nami. Opowiada, że jego pasja do bocianów zaczęła się od obserwacji tych ptaków gniazdujących w bezpośrednim sąsiedztwie jego domu.
- Wstajesz rano o 5, widzisz jak budzi się życie u nich na gnieździe, jak latają, karmią, jak się małe wykluwają. W przyszłości chcemy założyć na tym gnieździe kamerę. Wielu pasjonatów i naukowców korzysta z takich obserwacji za pomocą monitoringu, ponieważ niektóre zachowania tych ptaków znamy, a niektóre są nowe, dopiero je poznajemy. Bociany to bardzo inteligentne zwierzęta, które skradły moje serce. Te ptaki są pewnym symbolem – mówi nasz rozmówca.
Ptak z tak poważnymi obrażeniami kwalifikował się do eutanazji, lecz dzięki pomocy pracowników ptasiego azylu warszawskiego ZOO udało się go ocalić.
- W momencie uratowania go stał się nam bardzo bliski, nie mieliśmy serca go gdziekolwiek zostawić. Stwierdziliśmy, że będzie miał tu dobrze – słyszymy od pana Artura.
Bocian pierwotnie miał mieć na imię Lucyna, jednak w trakcie badań okazało się, że to samiec. Dlatego ptak dostał na imię Lucek. Zanim bocian trafił do pana Artura przez trzy miesiące był leczony w Warszawie. Potem trzeba było przejść drogę formalną, by Lucek mógł zamieszkać u naszego rozmówcy.
Lucek – jak każde dzikie zwierzę – jest raczej nieufny względem ludzi, zwłaszcza obcych, jednak powoli przyzwyczaja się do pana Artura.
- Reaguje na mnie dość przyjaźnie kiedy daję mu jeść, oporządzam, sprzątam w jego zagrodzie. Podchodzi, nie ucieka, czasami zaklekocze – opowiada nam pan Artur.
Jeśli chodzi o jedzenie – opiekun Lucka przyznaje, że nowy członek rodziny jest dość wybredny, lecz karmiony jest tym, co powinny jeść bociany. Lucek dziennie zjada ok. kilograma mięsa.
- Lubi łowić świeże ryby z wiadra, czasami upoluje mysz, czy jakiegoś robaka chodzącego po podwórku. Jak to bocian – opisuje pan Artur.
Sama opieka nad Luckiem nie jest wyjątkowo problematyczna. Ptak do niedawna miał także chore biodro, dlatego – by go zbytnio nie nadwyrężał - obecnie większość czasu spędza w zagrodzie.
- Zwykle normalnie chodzi po podwórku, my nie zwracamy na niego za bardzo uwagi, żeby mu nie przeszkadzać, natomiast wiadomo, reagujemy, gdy w jego zachowaniu zaobserwujemy cokolwiek niepokojącego – podkreśla pan Artur.
Pan Artur uratował Luckowi życie, mimo to nie czuje się bohaterem i mówi, że drugi raz na pewno postąpiłby identycznie. Mało tego, możliwe, że Lucek wkrótce będzie miał partnerkę. Chodzi o bociana, który także jest niezdolny do samodzielnego życia na wolności.
- Dla mnie mąż jest bohaterem, aczkolwiek jest bardzo skromny. Opieka nad bocianem wymaga poświęceń. Nie wiem czy się chwalił, że myśli o uratowaniu jeszcze jednego bociana – mówi nam żona pana Artura.
Kobieta także polubiła Lucka. Mówi nam, że wszyscy domownicy zawsze byli pozytywnie nastawieni do wszystkich zwierząt.