reklama

Okiem reportera: Byliśmy takimi polskimi kamikadze

Opublikowano:
Autor:

Okiem reportera: Byliśmy takimi polskimi kamikadze - Zdjęcie główne
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

WydarzeniaDwudziestego siódmego września obchodzona będzie 69 rocznica powołania Szarych Szeregów, czyli przejścia Związku Harcerstwa Polskiego do konspiracji podczas II Wojny Światowej. Jerzy Piątek, jeden z ostatnich członków Szarych Szeregów mieszkających w Kutnie, kontynuuje swoje harcerskie wspomnienia z okresu okupacji.

Los po dwuletniej wojennej tułaczce rzucił Jerzego Piątka wraz z rodziną do Skierniewic, w których mieszkał od 1941 do 1945 roku. To właśnie w rejonie tego miasta walczył w Szarych Szeregach jako członek grupy bojowej „Wilkołak”.

Jednym z zadań, jakie wykonywałem regularnie, było przerywanie w nocy łączności na liniach telefonicznych – wspomina Jerzy Piątek. – Trzeba było zrobić zwarcie na linii telefonicznej cienkim drutem miedzianym. Po wejściu na słup czyściłem scyzorykiem przewody z izolacji, następnie łączyłem je ze sobą. Trzeba było uważać, by wisząc między drutami nie zrobić zwarcia własnym ciałem. 20V płynące w przewodach to może nie dużo, ale jeśli dotknęło się przewodów policzkiem, potrafiło być to przykrym doświadczeniem – śmieje się pan Jerzy. – Potem schodziłem i wspólnie z kolegą uciekaliśmy do upatrzonej wcześniej kryjówki, stogu czy rowu, gdzie przeczekiwaliśmy noc, obserwując na zmianę drogę. Nad ranem wchodziłem ponownie na słup i przywracałem łączność. Wiosną i jesienią marzliśmy przy tej robocie na kość, bo unikaliśmy wychodzenia z miasta w kurtkach, by nie wzbudzać podejrzeń Niemców, a całą noc spędzaliśmy w jakimś polu. Ciężko było potem rozprostować ręce i nogi – dodaje pan Jerzy.

Jerzy Piątek wraz z kolegami wykonali tak wiele tych operacji, że Niemcy, którzy początkowo jeździli i szukali przyczyn ciszy telefonicznej, po jakimś czasie z tego zrezygnowali. Nigdy nie wykryli przyczyny ani sprawców.

Żołnierze Szarych Szeregów brali udział w akcjach sabotażowych, dywersji, zwalczali niemiecką propagandę, ale też uczestniczyli w akcjach bojowych. Legendy o tym, jak łatwo rozbroić Niemca po przystawieniu do jego pleców choćby palca, krążyły wśród harcerzy, pobudzając wyobraźnię. Nic zatem dziwnego, że koledzy Jerzego szybko wpadli na pomysł podjęcia próby rozbrojenia jakiegoś niemieckiego żołnierza. Uparcie polowali na swoją okazję, ale Niemcy rzadko wypuszczali się nocą w pojedynkę na teren Skierniewic. Kilkanaście prób skończyło się fiaskiem, ale w końcu pewnej nocy udało się trafić na dwóch wędrujących ulicami żołnierzy, z których jeden był uzbrojony.

– Teraz, jak na to patrzę, to ta akcja była pomieszaniem dziecięcej fantazji i głupoty – wspomina próbę rozbrojenia Niemca Jerzy Piątek. – My prawdziwej broni nie mieliśmy. Damska „piąteczka” Walthera i stary rewolwer Nagant to było całe nasze uzbrojenie. Poprzebierani czekaliśmy w bocznej uliczce, w którą przypadkiem skręciło dwóch Niemców. Pozwoliliśmy się minąć, po czym ja szybko wyprzedziłem ich drugą stroną ulicy. Kiedy byłem piętnaście metrów przed nimi, odwróciłem się z wycelowanym w nich rewolwerem, krzycząc „Hande hoch! Ohne Bewegung!” (Ręce do góry! Nie ruszać się!) – relacjonuje Jerzy Piątek.

Niemcy stanęli, po czym uzbrojony feldfebel powoli sięgnął do swojej kabury i wyciągnął nowiuteńką belgijkę. Ja, widząc to, skamieniałem. Nogi po prostu wrosły mi w ziemię. Miałem wrażenie, jakbym ważył dziesięć ton. Po chwili lufa Niemca zwrócona była w moją stronę – Jerzy Piątek zawiesza głos, jakby jeszcze raz przeżywał krytyczną sytuację. – Kolega, który mnie ubezpieczał, doskoczył do Niemca, rzucił się na niego i obaj runęli mi prosto pod nogi. Chwilę się szamotali na ziemi, spadły im czapki, a ja w tym momencie oprzytomniałem. Dopadłem do niemieckiego feldfebla i przystawiłem mu lufę rewolweru do głowy. Chłodny dotyk metalu na skroni zrobił swoje. Wypuścił swoją broń z ręki, czuł, że to koniec. Kolega chwycił jego pistolet, uciekliśmy w najbliższe przejściowe podwórko. Na drugi dzień inny kolega przechodził w tamtym miejscu i widział tego feldfebla w asyście żandarmów, opisywał im okoliczności zajścia. Żołnierza niemieckiego, który stracił broń, czekał smutny los. Z reguły w ciągu kilku dni dostawał rozkaz przeniesienia na front wschodni – dodaje.

Jerzy Piątek, pytany o to, czy nie zdawał sobie z kolegami sprawy z niebezpieczeństwa, jakie mu groziło, odpowiada: – Człowiek był za głupi, żeby się bać. My byliśmy po trosze fanatykami i fantastami. Święcie wierzyliśmy, że mając byle jaki złom w ręku będziemy w stanie zdziałać wszystko. Nie wyobrażaliśmy sobie, co nas może spotkać. Byliśmy takimi polskimi kamikadze, ostatni nabój mieliśmy przeznaczony dla siebie, wiedzieliśmy, że nie możemy wpaść żywi w ręce Niemców. Mieliśmy po te szesnaście, siedemnaście lat, wychowani na Sienkiewiczu chcieliśmy być jak Skrzetuski albo Kmicic. Ale nie mieliśmy tylu zagrożeń, by na co dzień obcować ze śmiercią. Naprawdę niebezpiecznych akcji było tylko kilka. Powiem tak: więcej się baliśmy chodząc na tajne komplety, niż podczas akcji gdzieś w polu – dodaje.

Łukasz Janikowski

Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE