Pracownicy ubojni twierdzą, że brat właściciela bardzo często ich obraża w wulgarny sposób. Traktują nas jak świnie - przyznają pracownicy w rozmowie z naszym dziennikarzem. Wielu pracowników boi się. Są zastraszeni.
- Mam rodzinę na utrzymaniu dlatego trzymam się tej pracy. Człowiek boi się odezwać, spojrzeć na drugiego, bo zostanie zwolniony, ale co ja mogę? To moje jedyne źródło utrzymania - mówi Kazimierz Walczak. - Najgorsze jest to jak się traktuje kobiety. Jak można zachowywać się wobec nich tak wulgarnie? Rzucanie w ich kierunku kawałkami boczku czy karczku też jest na porządku dziennym.
Od początku tego tygodnia pracę w Pini stracili mężczyźni zatrudnieni w dziale spedycji mięsa świeżego.
- Nie chcieliśmy podpisać dokumentu zobowiązującego nas do odpowiedzialności materialnej za towar czy stan techniczny pomieszczeń i całego sprzętu - opowiada Ireneusz Kowalski. - Najpierw straszyli nas zwolnieniami dyscyplinarnymi.
- Dzisiaj rano mieliśmy się dogadać - kontynuuje Michał Kamiński. - Ale nic z tego nie wyszło. Doszło wręcz do rękoczynów. Agresywnie zachowywał się wobec nas brat właściciela. Teraz boimy się wejść na teren zakładu, by odebrać nasze wypowiedzenia.
Brak świadczeń socjalnych, praca po 14 godzin na dobę, niewypłacanie pieniędzy za wszystkie nadgodziny, liczne zwolnienia - byli i obecni pracownicy Pini Polonia mają wiele zarzutów wobec ubojni.
Do czasu publikacji materiału nie otrzymaliśmy komentarza w tej sprawie od Pini.
Więcej o tym, co dzieje się w Pini w najbliższym wydaniu "Gazety Lokalnej".
Na prośbę pracowników imiona i nazwiska zostały zmienione.