Od czerwca 2019 roku nowa siedziba kutnowskiego hospicjum mieści się przy ul. Jastrzębiej, a od niedawna przybyło tu 50 nowych lokatorów. I nie chodzi w tym przypadku o pacjentów, a rzeźby, które "sfrunęły" wprost z domowej kolekcji pani Agnieszki.
- Zaczęło się 20 lat temu od pierwszego aniołka, którego dostałam od rodziny zmarłego pacjenta. Ta figurka także znajduje się właśnie tutaj, w hospicjum. I kiedy przyszedł nasz jubileusz 25-lecia działalności, pomyśleliśmy sobie, żeby każdy z nas coś pokazał, przybliżył siebie w jakiś sposób. Stwierdziłam, że te anioły nierozerwalnie łączą się z moją pracą w hospicjum - opowiada Agnieszka Płocha - Nawet nie przypuszczałam, że tych aniołów mam tyle. Najpierw miała być jedna półka, a później okazało się, że w każdym zakątku mojego domu jakiś anioł mieszka. Każdy z nich ma swoją historię, każdy związany jest z jakimś człowiekiem, z jakąś rozmową, z jakąś przygodą, albo dobrą myślą - dodaje wolontariuszka.
Przypadek, czy może jednak przeznaczenie? Jedno z dwojga sprawiło, że 20 lat temu pani Agnieszka rozpoczęła przygodę z wolontariatem. Wtedy nie zdawała sobie nawet sprawy z istnienia kutnowskiego hospicjum.
- Jadąc kiedyś do domu bardzo późną porą słuchałam audycji o hospicjum w Rawie Mazowieckiej. Tam wypowiadali się wolontariusze i mnie strasznie ta praca zaciekawiła. Pomyślałam, że tak oddać cząstkę siebie, swojego czasu komuś, kto tego potrzebuje, to taka fajna sprawa. Zaczęłam się tym interesować. Zadzwoniłam do Rawy Mazowieckiej i tam skończyłam kurs dla wolontariuszy. Stamtąd skierowano mnie do hospicjum kutnowskiego - wspomina.
Od 7 lat pani Agnieszka pracuje dodatkowo jako tanatopraktyk, czyli osoba zajmująca się profesjonalnym przygotowaniem zmarłych do pochówku. Jak mówi wolontariuszka, "śmierć to jedyna pewna rzecz w naszym życiu". W naszym społeczeństwie wciąż jest to jednak temat tabu.
- Jest w ludziach jakiś lęk przed hospicjum. Pamiętam jak mieliśmy drzwi otwarte, a słyszało się głosy mówiące "nie wejdę tu bo to może przynieść pecha" - relacjonuje
Agnieszka Płocha nie ma wątpliwości, że umiejętność słuchania to klucz do serc pacjentów. To z pracownikami hospicjum spędzają oni ostatnie miesiące, tygodnie, dni, a czasem godziny swojego życia, to pracownicy hospicjum stają się ich powiernikami, niejednokrotnie tymi jedynymi.
- My, wolontariusze nie możemy sprzedać swojego zawodu. Nie jadę tam jako pielęgniarka, rehabilitant, ja tam jadę jako Agnieszka. Staramy się przynajmniej raz w tygodniu odwiedzać chorych, czasami, jeśli trzeba, jeździmy nawet codziennie. To jest kawał czasu i życia, poznaje się rodzinę, stajemy się jej częścią i ciężko jest odejść - przekonuje kutnianka.
Jak dodaje, chorzy potrzebują rozmów o śmierci.
- Są pewne fazy oswajania się z nowotworem. Pierwsze to zaprzeczenie - "niemożliwe, żebym był chory". Potem przychodzi targowanie się z Bogiem - "jak wyzdrowieję, to obiecuję zrobić to i tamto", a następnie okres buntu i w końcu oswojenia z sytuacją - opisuje swoje obserwacje kutnianka - Jak zaczynałam pracę w hospicjum, to mogłabym być wnuczką dla wszystkich. Teraz wszystko bardzo się zmieniło. Mamy pacjentów, którzy mają 20, 14, czy 13 lat. Choroby nowotworowe naprawdę dotykają bez względu na wiek. Nie ma już w Kutnie rodziny, która w kręgu swoich bliskich z tą chorobą się nie zetknęła.
Kobieta nie kryje swego podziwu dla podopiecznych za ich siłę i radość z każdej pojedynczej chwili. Jej zdaniem, wbrew pozorom, hospicjum tętni życiem. A przynajmniej było tak przed pandemią.
- Mimo swojego cierpienia, tu prawi się urodziny, gra się w karty, przychodzą wnuki, grają na gitarach. Są tu czasem takie dni, że słychać wieczny śmiech - opowiada pani Agnieszka.
A jeśli są anioły, to i cudów nie brakuje. Tych Agnieszka Płocha w ciągu 20 lat pracy w hospicjum doświadczyła kilkukrotnie.
- To nie jest tak, że hospicjum oznacza, że "klamka zapadła". Zdarzało się, że komuś nie dawano roku życia, a ja chodziłam 5 lat do domu do tej osoby i w końcu została odpisana do domu jako osoba zdrowa. I to nie był jedyny taki przypadek. To są takie budujące wiadomości, to jest magia tej pracy.
Mimo trudu wkładanego w pomoc chorym, pani Agnieszka twierdzi skromnie, że otrzymuje od pacjentów więcej niż sama potrafi im dać, a praca w wolontariacie na zawsze odmieniła jej życie.
- Gdy mamy swoje problemy, idziemy na przód, bo gdy patrzymy na chorych, zdajemy sobie sprawę, jakie naprawdę może być cierpienie. Praca w hospicjum sprawiła, że czuję się silniejsza, bardziej doceniłam życie. Często pozwalamy sobie na rozmowy głębsze: co chcemy żeby było z nami jak odejdziemy, odważniej wypowiadamy swoje zdanie, wiemy jakie życie jest kruche i jakim jest darem. Tak naprawdę jesteśmy tu przez chwilę - konstatuje kutnianka - Gdy zmarła moja babcia, to podopieczni też mnie wspierali. Hospicjum to takie miejsce, gdzie wejdzie się na chwilę, a zostaje na zawsze. Wierzę w to, że zostanę tu tak długo, jak długo będę potrzebna - puentuje Agnieszka Płocha.