Łukasz sezon rozpoczął – jak mogło być inaczej – od wygranych zawodów. Kilka dni po nich poprosiliśmy go o krótką rozmowę, która krótką się nie okazała, a spokojnie mogłaby by być jeszcze dłuższa (i takie lubimy!).
Kutnowski szybownik opowiadał nam o kulisach uprawianego przez siebie sportu. Dał się poznać jako osoba bardzo otwarta, rozsądna, ze sporym poczuciem humoru i przede wszystkim na pierwszym miejscu stawiająca rodzinę. Dowiedzieliśmy się, jak członkowie naszej kadry narodowej spędzają czas, kiedy nie można latać. Wiemy, co łączy szybowiec i jacht, wiemy jak doszło do wypadku po którym Łukasz przewartościował latanie i zaczął odnosić sukcesy. Z rzeczy mniej oczywistych? Chociażby sołtys oferujący swoją córkę jednemu z pilotów. A to tylko mały skrót tego, o czym szybownik opowiedział nam w rozmowie zaczynając od słów:
- Na lotnisku tak dużo mnie nie ma. Przyjechałeś w miejsce, w którym jestem dużo częściej. Gdybym był zawodowym pilotem mógłbym na lotnisku spędzać każdy dzień i w prawie każdej pogodzie
A taka pogoda jak dziś? Nadawałaby się do latania? (rozmawiamy w słoneczny dzień z niewielkim zachmurzeniem dop-red)
- Coś tam się kłębi. Podejrzewam, że można by próbować. Najlepszym treningiem zawsze są zawody. Jak się tam jest od rana do wieczora przez tydzień, to na pogodę się czeka i stara się ją maksymalnie wykorzystać. Do latania treningowego zawsze wybiera się fajniejsze warunki.
Ok, a czym oprócz sportu się zajmujesz? Powiedziałeś, że jesteśmy w miejscu w którym spędzasz dużo czasu
- Z bratem prowadzimy firmę zajmującą się produkcją reklam, projektowaniem reklam, różnymi usługami reklamowymi dla firm. To działalność założona przez mamę i tatę, czyli to tradycja rodzinna. Zresztą szybownictwo też jest tradycją rodzinną.
Do tego pewnie przejdziemy, ale oprócz życia zawodowego – kiedy do ciebie dzwoniłem, żeby umówić się na rozmowę, akurat zajmowałeś się dzieckiem.
- Mam trójkę (uśmiech)
W tle słyszałem jedno
- Widocznie akurat reszta była cicho (śmiech). Rodzina, żona i dzieci to dla mnie najważniejsze osoby. Robimy wszystko, żeby szybownictwo i nasze życie zawodowe pogodzić z wychowaniem dzieci, spędzać z nimi jak największą ilość czasu. Często na zawody jeździmy razem. Jak żona nie może jechać to zabieram babcię i dzieci, żeby były tam ze mną. Na zawody często znajomi przyjeżdżają z dziećmi, szybownictwo nie jest zamkniętym sportem gdzie zawodnicy są niedostępni przebywając na zgrupowaniach, tak jak na przykład piłkarze. Możemy zabierać ze sobą rodziny i to wszystko można fajnie powiązać, na lotnisku jest pełno atrakcji dla dzieci
Same szybowce chyba już są atrakcją dla dzieciaków
- Dokładnie, dzieciaki pomagają, podoba im się to. Najlepiej, kiedy tych dzieci jest więcej, zawsze mają się gdzie bawić, są wyznaczone miejsca, w których nic im nie zagraża.
Twoje dzieci złapały już tego bakcyla na szybowce i za kilka-kilkanaście lat pójdą drogą taty?
- Zobaczymy. Myślę, że trochę chłoną tego lotniskowego klimatu, tak jak kiedyś ja. Mnie też tata zabierał na lotnisko. Jeździliśmy na przykład na tydzień pod namiot na lotnisko, czy spędzaliśmy czas nad jeziorem niedaleko Włocławka, a tata jeździł latać w ciągu dnia jak była pogoda
Czyli już mniej więcej wiemy, jak Łukasz Wójcik znalazł się w szybowcu. Gdyby dzisiaj 13-letak zapytał cię jak zostać szybownikiem i to jeszcze takim, który odnosi sportowe sukcesy, to co byś mu odpowiedział?
- Sukcesy to ciężka praca i mnóstwo wyrzeczeń. Trzeba się poświęcić żeby do czegoś dojść, nie tylko w szybownictwie, ale też w innych sportach, w życiu rodzinnym, w pracy. Trzeba w to wszystko wkładać dużo wysiłku, starać się rozwijać, widzieć popełniane błędy i z nimi walczyć, uczyć się nie popełniać ich w przyszłości. Natomiast wracając do szybowców to pierwszym krokiem jest pojechanie na lotnisko, które zajmuje się szkoleniem. W Polsce jest ich kilkadziesiąt. Najbliżej nas jest Włocławek, który polecam. Jest Płock, ale on nigdy nie był mocno prężny. Mamy Łódź, która jest lekko skomplikowana ze względu na lotnisko komunikacyjne, ale tam też można się szkolić. Oprócz tego Piotrków Trybunalski, Konin…
Czyli w samym naszym regionie takich miejsc jest sporo
- Jest dużo. Generalnie każde stare województwo miało swój aeroklub. Najważniejsze jest to, że żeby zacząć treningi trzeba skończyć 14 lat (…). Są na świecie fajne rozwiązania, robi się takie ślizgi dla dzieci. Duży, bezpieczny szybowiec z dużymi kołami jest ciągnięty po ziemi, unosi się maksymalnie na 1-1,5 metra. Można już poczuć powietrze, namiastkę szybownictwa, posterować. W Polsce nie jest to dostępne. W Polsce mamy Urząd Lotnictwa Cywilnego, który jest urzędem takim trochę przeciwlotniczym i stawia różne kłody pod nogami i nie da się tego przeforsować
Wychodzi, że ten urząd to „beton” i jakiś komunistyczny relikt?
- Może nie komunistyczny, bo różne rzeczy można rozsądnie załatwić, ale ma dziwne naleciałości, myślenie o lotnictwie przez pryzmat lotnictwa komunikacyjnego, pasażerskiego i może trochę lotnictwa wojskowego. Są jakieś światełka w tunelu, z roku na rok coś się poprawia, ale mimo wszystko ten trzon jest taki „zabetonowany”. Podobnie jest w całej Europie, która jest mocno restrykcyjna jeśli chodzi o przepisy
Ok, przejdźmy do samego lotu, szukania noszeń. Jak to wygląda w praktyce w powietrzu? Oprę się na swoim przykładzie – zdarza mi się żeglować. Na żaglówce jest o tyle łatwo, że po tafli wody widać gdzie się kierować, żeby znaleźć wiatr, ale i tak nie zawsze jest to łatwe
- Ale korzystasz z jakiś żeglarskich prognoz pogody?
Staram się nie, patrzę na wodę, pomagają też tak zwane icki, małe sznureczki (pokazują kierunek z którego wieje wiatr dop-red.)
- W szybowcu też mamy icki
Macie icki w szybowcu?
- Mamy z przodu kabiny. Bardzo prosty ale bardzo ważny przyrząd
Tego nie wiedziałem, ale właśnie – na jachcie widać gdzie wieje po tafli wody, jak radzicie sobie w powietrzu?
- W powietrzu są pewne znaczniki, których musimy się po prostu nauczyć. Im więcej czasu spędza się w powietrzu, tym łatwiej nauczyć się sposobów szukania noszeń. Pierwsze narzędzie z którego teraz może korzystać każdy szybownik to prognozy szybowcowe
Ale jak uczyłeś się latać to ich nie było
- Nie było, to znaczy ja nie miałem do nich dostępu. Po prostu jechało się na lotnisko na całe wakacje i czekało się na pogodę. No i wiadomo, że trzeba było nauczyć się wykorzystywać sprzyjające warunki. Teraz jeśli chodzi o moje planowanie to pierwszym etapem jest właśnie sprawdzenie prognozy.
Łukasz pokazuje nam na smarfonie kilka aplikacji pogodowych dla szybowników i na ich podstawie mówi:
- To bardzo fajne narzędzie nawet dla zwykłych ludzi, którzy planują wyjść na rower albo spacer – mogą przewidzieć, czy ich „zmoczy”. Dzisiaj jest pogoda przy której szybowcem klasy 18-metrowej dałoby się latać, ale nie na dłuższe przeloty, czyli takie około 300-kilometrowe. W dalszej kolejności sprawdzamy to bardziej szczegółowo, jakie mamy chmury, jaki zasięg noszeń, opady i ich intensywność. W szybowcu też mamy informacje radarowe w naszych przyrządach, które nam pomagają. Czasami latamy w warunkach w których szukamy miejsc do ominięcia opadów, miejsc w których można między nimi przelecieć. Natomiast wracając do młodych pilotów – podstawową sprawa jest znajdowanie prądów wznoszących. To nie jest takie proste. W przypadku bezchmurnej pogody patrzymy na ziemię i szukamy kontrastów terenowych, bardzo często przy lasach. Jak są cumulusy to w większości pod nimi znajdziemy prądy wznoszące.
To z tego co wiem są prądy wstępujące, ale są też zstępujące, groźne dla samolotów cywilnych. Wam też zagrażają?
- Są niebezpieczne, ale tylko w warunkach burzowych. Burza potrafi wygenerować swego rodzaju bombę zimnego powietrza. Powietrze wznosi się do góry, w zasadzie nie różni się niczym od prądów z których my korzystamy. Mocna burza zasysa powietrze z ziemi i z okolicy, powietrze w tym czasie się ochładza, a potem coś się musi z nim stać i w pewnym momencie spada w kierunku ziemi właśnie jak bomba. Widziałem nagrania z takim zjawiskiem, faktycznie dla samolotów pasażerskich może to być niebezpieczne.
Latacie np. przy słabszych burzach?
- Przy mniejszych burzach, termicznych burzach – lata się i te loty czasami są dużo ciekawsze. Zdarza się, że jest delikatny front, te burze układają się w linię noszeń. Z przodu na czole burzy nosi do tego stopnia, że trzeba otwierać hamulce i na nich latać
Na zawodach pozwalają Wam latać w taką pogodę?
- Jak jest bezpieczna burza, która nie stwarza zagrożenia i nie jest zbyt rozległa. Duże burze powodują to, że wysysają ciepłe powietrze, tłumią termikę dookoła, odcinają słońce. Może być tak, że da się na takiej burzy „wykręcić” wysokość, ale nigdzie się z niej nie doleci. Jak jest zagrożenie takich burz to nas nie puszczają, albo mamy konkurencję z tak ułożoną trasą, żeby zdążyć dolecieć do lotniska zanim burze zrobią się większe i problematyczne.
A gdzie nie możecie latać? Wspomniałeś o Łodzi i tamtejszym lotnisku
- Stefa powietrzna jest podzielona. W niektórych strefach nie możemy latać, w innych możemy po uzyskaniu zgody. Jest też przestrzeń lotów swobodnych gdzie możemy się poruszać, tylko musimy obserwować inne statki powietrzne. Z przestrzeniami kontrolowanymi, wojskowymi, jest trochę gorzej, ale nie mówię, że nie da się tam latać, tylko trzeba otrzymać zgodę kontrolera, czasami łączymy się z wieżą danego lotniska. Przelot zazwyczaj nie jest możliwy nad samym lotniskiem, ale w strefach mniej ważnych dla lotniska dostajemy te zgody. Przed lotem możemy sprawdzić ile stref jest aktywnych – część z nich to strefy stałe, inne to strefy czasowe, albo uzależnione od wysokości.
A co w przypadku sytuacji awaryjnej?
- W takiej sytuacji powinni cię wpuścić do każdej strefy. Są procedury zgłaszania takich sytuacji, organizowane są służby itp.
W tym sporcie największą frajdę pewnie przynoszą widoki?
Widoki są fajne, ale ja nie latam rekreacyjnie, tylko sportowo. Dla mnie zawody są dużą frajdą, ściganie się z innymi, osiąganie wyników. Mam we krwi tę kroplę rywalizacji. Atmosfera na zawodach jest genialna, ludzie są super, z częścią z nich kontaktujemy się niemal codziennie, umawiamy się na spotkania między zawodami, spędzamy wakacje z rodzinami
Czyli to nie tylko to, co na górze, ale też to, co na ziemi
- Tak, to jest też sposób na dobre spędzanie czasu. Zdarza się, że jedziemy na zawody, nie ma pogody, więc nie latamy. Wtedy dość często jeździmy na ryby, bo mamy taką ekipę wędkarsko-szybowcową.
Jak zaczęły się starty w zawodach? Od razu wiedziałeś, że chcesz rywalizować z innymi?
- Na pierwsze zawody pojechałem chyba w swoim trzecim sezonie. Trochę żałuję, bo spokojnie mogłem pojechać w drugim. Kiedyś kluby bardziej restrykcyjnie patrzyły na wysyłanie pilotów na zawody. Często jest tak, że klubowi instruktorzy mają doświadczenie zawodnicze. Mieliśmy pilota, który był instruktorem, może za często nie przebywał na lotnisku, ale jeździł na zawody. Chodził po lotnisku trochę jak idol. Patrząc na takiego chciało się podążać jego drogą. No i przyszedł ten trzeci sezon, pojechałem na Mistrzostwa Polski Juniorów. Spodobało mi się i tak jest do dzisiaj. Często młodzi ludzie rokujący, że będą dobrze latali wybierają drogę zawodniczą. Nie wszyscy trafiają do kadry i latają z najlepszymi.
Koledzy z którymi latałeś w czasach juniorskich wciąż latają?
- Ekipa z którą najbardziej się przyjaźnimy to są właśnie ci ludzie. Mój brat Kamil też lata na szybowcach, też jest w kadrze Polski, czasami jeździmy na te same zawody, tylko latamy w innych klasach.
Jaki odbyłeś najdłuższy lot i ile najwięcej czasu spędziłeś w szybowcu?
- Najdłuższy lot w Polsce to 1050 kilometrów. Zrobiłem go dwa lata temu, to był mój drugi lot w tamtym sezonie. Prognozy pokazywały „ładne kolorki”, założyłem sobie trasę liczącą około tysiąc kilometrów. Udało się polecieć trochę więcej, ten lot jest rekordem Polski w przelocie dowolnym. Zawsze marzeniem jest oblecenie przelotu, który zadeklaruje się przed startem, czyli dotarcie do danej lokalizacji zaliczając po drodze wcześniej określone punkty. Te trasy są najcenniejsze, przynoszą najwięcej satysfakcji. 7 maja br. zrobiłem przelot tysiąca kilometrów. Nieskromnie powiem, że takich przelotów już mam w sumie trzy, niektórzy czasami nie mogą odbyć jednego. A w sumie mój najdłuższy przelot zrobiłem w Namibii – około 1160 km. Najwięcej czasu w powietrzu spędziłem 10,5 godziny, właśnie w tym najdłuższym locie w Polsce.
Po takim 10-godzinnym locie jesteś bardziej zmęczony fizycznie, czy psychicznie?
- Fizycznie na pewno. Psychicznie bardziej męczą zawody, gdzie dochodzi jeszcze presja, rywalizacja, trochę stresu. Chociaż często jest tak, że satysfakcja po wykonaniu dobrego lotu jest tak duża, że wcale nie czuć zmęczenia.
Przejdźmy do niebezpiecznych zdarzeń, wypadków. Wiem, że zdarzyło ci się połamać szybowiec. Jak to się stało?
- Zdarzyło mi się. Latałem w terenie trudnym jeśli chodzi o miejsce do lądowania. Tam, gdzie są pola i łąki, lata się bezpiecznie, można wszędzie wylądować. Problemami są duże, zwarte kompleksy leśne. Musimy trzymać odpowiednią wysokość, żeby dać radę dolecieć na ich skraj. Na zawodach – to było na Litwie – popełniłem błąd. Po pierwsze zapuściłem się w rejon, gdzie nie było bezpiecznych miejsc do lądowania. Potem chciałem lądować na łące, która okazała się za mała. Nie zmieściłem się, wpadłem w krzaki, które były obok. Kabina nie ucierpiała, mi się nic nie stało, ale szybowiec był skasowany. Na pewno w uprawieniu tego sportu jest pewne ryzyko, ale generalnie szybownictwo jest bezpieczne. Chociaż wiadomo, że np. mogą zdarzyć się kolizje w powietrzu gdy gdzieś na zawodach grupuje się więcej szybowców, każdy ze sobą rywalizuje i chce wykorzystać jak najlepiej swój skrawek nieba. Można kogoś nie zauważyć. Najbardziej niebezpieczną formą latania szybowcowego są zawody szybowcowe w górach. Lata się blisko grani, żeby wykorzystać prądy występujące blisko skał. Można popełnić błąd, bo w górach z jednej strony prąd może iść ku górze, a z drugiej opadać. Jak się to źle oceni, nie zna się takich miejsc, gór, to można sobie zrobić krzywdę. Tym bardziej, że na zawodach tego ryzyka zawsze podejmuje się więcej niż przy lataniu rekreacyjnym. Ale dla mnie bezpieczeństwo jest najważniejsze. Po moim wypadku na Litwie trochę przewartościowałem latanie i właściwie od tego momentu zacząłem odnosić sukcesy. Ryzyko się opłaca, ale tylko w określonym wymiarze, trzeba nim odpowiednio „sterować”. Przy dużym ryzyku można dużo stracić jeśli chodzi o wynik, nie wspominając już o zdrowiu i o sprzęcie.
W skrócie – trzeba to bilansować. Nic na hura i na wariata
Tak. Im więcej ma się doświadczenia, tym mniej się ryzykuje, a więcej korzysta właśnie z doświadczeń. Tam gdzie lecimy zakładamy, że znajdziemy prąd wznoszący, ale może go tam nie być. Musimy szukać dalej. Możemy zejść na bardzo małą wysokość spodziewając się, że tam będzie noszenie. Ryzykujemy, bo noszenia może zabraknąć i dużo stracimy lądując gdzieś w polu. Jeżeli np. lecimy nisko, zawsze musimy mieć plac B i plan C. Musimy mieć opcję, że jeszcze gdzieś dolecimy, gdzie to noszenie znajdziemy. Czasami przy słabych warunkach lecimy do ostatniego miejsca do którego można dolecieć i albo noszenie się znajdzie, albo nie. Ale tu wszyscy mają po równo, pogoda dla wszystkich jest identyczna.
Jak na ten sport przez pryzmat wspomnianego ryzyka patrzy twoja rodzina, żona?
- Żona jest przyczajona. Bywa, że się niepokoi, ale jest z tym zaznajomiona na tyle, że wie, że może mi zaufać. Nie latam po to, żeby ryzykować swoje życie. Nie chciałbym zrobić sobie krzywdę przez jakąś głupią decyzję, która w niczym się nie opłaci. Jak ktoś podejmuje nierozsądne działania, to zazwyczaj przegrywa. Tylko ludzie mądrze ryzykujący osiągają wyniki. Trzeba mieć w sobie dużo doświadczenia, rozumu, inteligencji, żeby to wszystko zbilansować. Wtedy przychodzą wyniki. A na zawodach wysokiej rangi dużo zależy od głowy. W każdym sporcie.
W każdym sporcie ważni są też sponsorzy, jak to jest w szybownictwie?
- Ja mogę cieszyć się przychylnością wielu ludzi z miasta, prezydenta, pana Marka Wośko (firma Polfarmex) i innych życzliwych osób, dzięki którym mogłem rozwijać się w tym sporcie i mogę to robić nadal. Każdy lot i każde zawody kosztują.
Wyobrażasz sobie swoje życie bez szybowców?
- Nie wyobrażam sobie. To coś co pomaga mi też w normalnym życiu, pozwala odciąć się od problemów, motywuje do rozwijania siebie jako osoby, do pracy nad swoją psychiką, co wydaje mi się, że jest ważne dla każdego. Latanie nakręca moje życie rodzinne.
I może dodatkowo w ogóle towarzyskie, bo jest chyba tak, że poznałeś masę ciekawych osób z którymi tak jak wspomniałeś możesz np. iść wędkować. Nie każdy ma to szczęście w życiu, że robi to, co lubi i jeszcze z tego czerpie
- Powiem ci, że prowadzimy tę firmę, brat też lata, rozumiemy się. Mamy fajną ekipę pracowników, którzy lubią tu pracować i kiedy jesteśmy na zawodach przejmują odpowiedzialność za to, co robią.
Więc nie jest tak, że będąc na zawodach boisz się, że firma ci upadnie?
- Nie. Nawet sobie tego nie wyobrażam. Bywały różne sytuacje, różne problemy np. firmowe, które gdzieś mieszały się z zawodami, natomiast wypracowałem coś takiego, żeby tych problemów nie zabierać ze sobą, bo one źle wpływają na wynik – problemy zawodowe, rodzinne. Staram się ich nie tworzyć i na zawodach skupiać się na lataniu. W międzyczasie jak nie latam mam rodzinę, znajomych z którymi bardzo fajnie spędza się czas.
Zdarzają się śmieszne, nietypowe sytuacje?
- Jeśli się zdarzają to są zawiązane z ludźmi. Latamy z kolegami na wspólnym radiu, czasami z czegoś żartujemy (…). Na zawodach mamy trasę, musimy ją oblatywać w odpowiedniej kolejności. Kiedyś jeden z pilotów pokonał ją w drugą stronę. Lecieliśmy trasą i mijaliśmy szybowiec, który leciał w przeciwnym kierunku. Zastanawiałem się „kurde, o co chodzi?”
Nie pomyślałeś, że to może Ty źle poleciałeś?
- W pierwszym momencie tak, ale po chwili pomyślałem „nie no, dobra, więcej szybowców leci tak jak ja, wszyscy byśmy się nie pomylili”. Zdarzają się nietypowe sytuacje, ale natura ich raczej nie powoduje. Czasami zobaczymy różne interesujące rzeczy, ale czy śmieszne? Spotkanie samolotu wojskowego bardziej człowieka niepokoi (…) Kiedyś szybowce były słabsze, prognozy nie były takie dokładne, leciało się trochę na żywioł, często się lądowało w polu i bywały przygody.
Z widłami ganiali?
- Z widłami zdarzało się niestety. Bywały niebezpieczne sytuacje. Komuś kiedyś nawet grożono bronią. Ale zazwyczaj ludzie przyjmują nas ciepło, przynoszą jedzenie, coś do picia, zapraszają do domu. Zdarzało się, że sołtys komuś córkę oferował (śmiech). Zapraszali na wesela, no i bywało, że piloci nawiązywali „bliższe relacje” z jakimiś okolicznymi dziewczynami. Ale to już bardziej opowieści sprzed lat. Teraz i ludzie są inni i też czasy są inne.
Planowo to ostatnie pytanie, chociaż ostatnim pewnie nie będzie. Mówi się, że z pilota szybowcowego bardzo łatwo zrobić pilota samolotowego. Jest tak?
- Da się i najlepsi piloci samolotowi, linowi, zaczynali na szybowcach. Podstawa latania, umiejętność sterowania czymś bez silnika, praktyka szybowcowa bardzo dużo daje pilotom samolotów, wojskowym pilotom. Ma się prawidłowe odruchy, których nie da się wyrobić latając tylko samolotem. Nawet mimo tego, że teraz latanie samolotami pasażerskimi bardziej przypomina latanie komputerem i programowanie komputera. Myślę, że prędzej czy później czeka nas, że samoloty będą startowały, latały i lądowały bez pilota, ale czynnik ludzki mimo wszystko ma znaczenie.
Zdarzyło ci się sterować samolotem?
- Tylko tak dla przyjemności niewielkim samolotem. Nie szkoliłem się na samolotach. Kiedyś myślałem o tym, żeby związać swoją przyszłość z lotnictwem samolotowym, ale życie tak się poukładało, że wybrałem trochę inną drogę i szybownictwo jako pasję. Latanie w liniach lotniczych jest fajnym zawodem, dobrze płatnym, natomiast bardzo ogranicza czasowo. Każdy ma 26 dni urlopu, ma się jeszcze rodzinę i dzieci. Z urlopu korzysta się jak są zawody, Mistrzostwa Świata trwają trzy tygodnie, czyli 15 dni z urlopu, plus jeszcze inne zawody, plus urlop z rodziną… Z bratem wybraliśmy drogę prowadzenia rodzinnej firmy, która dobrze działa i się rozwija. Dzięki temu, dzięki sponsorom, dzięki dobremu podejściu rodziny mogę to wszystko ze sobą pogodzić.
Gdyby zdarzyła się sytuacja, że lecisz z rodziną powiedzmy na Majorkę i okazuje się, że z pilotami coś się stało – nie wiem – dekompresja w ich kabinie i są nieprzytomni. Poradziłbyś sobie z posadzeniem takiego samolotu?
- Podejrzewam, że tak przy pomocy kogoś na ziemi kto by mi tłumaczył, które przyciski wciskać i pomagał z programowaniem
Mógłby to być starszy samolot
- To takim bym nie poleciał (śmiech). Z samym sterowaniem bym sobie na pewno poradził, gorzej z obsługą tych wszystkich urządzeń pokładowych. Teraz pilot w większym stopniu jest programistą czy operatorem tego samolotu, niż samym pilotem.
Przypomniała mi się sytuacja z pilotem, który na Okęciu lądował bez podwozia…
- Tadziu Wrona?
Dokładnie. Potem ostatecznie chyba się okazało, że to był jego błąd, bo zapomniał o jakimś bezpieczniku
- Nie sprawdzili jednego bezpiecznika, który powinni sprawdzić. No ale z drugiej strony też jest cała ekipa naziemna, która nawet jak pilot o czymś zapomni, to powinna mu podpowiedzieć
Ja bym o tym nawet nie pomyślał, w samolocie bezpieczników jest pewnie z 10 tysięcy
- Tak, to jeden z wielu bezpieczników. Poza tym Tadziu wybrnął z tej sytuacji, bo ładnie wylądował. Dało o sobie znać doświadczenie szybowcowe. Spotykaliśmy się na zawodach w latach w których była ta sytuacja na Okęciu. Teraz nie wiem czy lata, może rekreacyjnie, na zawodach nie widziałem go od ładnych paru lat.
Kiedy ostatecznie porzuciłeś tę myśl, że jednak nie będziesz się bawił w żadne kursy pilotażu?
- Jeszcze kilka lat temu o tym myślałem. Co prawda to było bardziej myślenie w takich chwilach kryzysowych. Myślałem też o tym kiedy kończyłem maturę i szedłem na studia. To jest fajna droga, każda praca ma swoje plusy i minusy (…). W przypadku lotnictwa mało czasu jest na inne rzeczy, na rodzinę, na pasję. Z czegoś trzeba zrezygnować.
Rozmawiał Tomasz Zagórowski
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.