reklama

Gość KCI: Marta Fijałkowska

Opublikowano:
Autor:

Gość KCI: Marta Fijałkowska - Zdjęcie główne
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

WydarzeniaO zainteresowaniach różnymi dziedzinami sztuki i alternatywnym podejściu do twórczości rozmawialiśmy z mgr Martą Fijałkowską z Kutnowskiego Domu Kultury, wszechstronną i utalentową artystką, wspomagającą młodzież w licznych twórczych działaniach.

Piotr Horzycki: Niedawno zakończyły się warsztaty fotograficzne z Jarosławem Dulębą. Na czym one polegały?

Marta Fijałkowska: Warsztaty fotograficzne stanowiły ważną część pełnego projektu "Raporty z miasta K", przeznaczonego dla dzieci i młodzieży. Uczestnicy projektu pracują w parach, funkcjonują na różnych zajęciach, wymieniają się doświadczeniami. Warsztaty fotograficzne pozwoliły uzyskać spojrzenie z innej perspektywy, zapoznać się z technikami robienia zdjęć, ustawieniami manualnymi aparatów, a także własnoręcznym wywoływaniem fotografii. Mamy tutaj około 30-letnie powiększalniki, emulsje, utrwalacze, stary papier fotograficzny. Planujemy specjalną wystawę na przełomie listopada i grudnia. Celem warsztatów było także to, aby uczestnicy dostrzegli pewne abstrakcyjne obrazy i jak najbardziej im się to udało. Uchwycili klimat, wiedzą teraz, czego szukać.

PH: Alternatywa dla popularnych dziś aparatów cyfrowych, którymi bez problemu zrobimy tysiące zdjęć?

MF: Myślę, że aparaty cyfrowe nie są zagrożeniem dla starych "analogów". Jest teraz taka tendencja w Polsce i poza jej granicami, aby powracać do robienia rzeczy własnymi rękami, do zajęć manualnych. Nasze spotkania tego właśnie dotyczą.

PH: Skąd pomysł na uruchomienie Laboratorium D.N.A., którego wystawę mogliśmy już oglądać podczas Pikniku Świętojańskiego?

MF: Laboratorium powstało trzy lata temu. Chciałam wtedy zrobić coś od początku do końca swojego, połączyć działania plastyczne z filozofowaniem. Pierwsza wystawa nosiła tytuł "tożsamość.identity". Później postanowiliśmy wykorzystywać stare, niepotrzebne, zapomniane przedmioty i nadać im nowe znaczenie lub też przywrócić dawne. Weszliśmy do magazynu KDK i z góry starych krzeseł i foteli wyciągnęliśmy te lepsze, przygotowaliśmy dla nich nowe pokrycia. Zbieraliśmy też zwykłe szmaty, guziki i temu podobne. Lalki miały natomiast swoje życiorysy, pisały je dziewczyny biorące udział w pracach, które w jakiś sposób zawarły w nich swoje przeżycia. Najważniejsze jest to, aby otworzyć ludziom szeroko głowy. Ja mam jakąś koncepcję, ale najważniejsze, co robię, to zbieram energię i przekazuję ją innym. Reszta niech robi z tym, co chce. Okazuje się, że indywidualność twórcza jest bardzo trudna. Ogranicza nas bowiem nasze własne spojrzeniena rzeczywistość.

PH: Tytuł wystawy "Masters Of Puppets" przywodzi na myśl słynny album zespołu Metallica z 1986 roku. Kukiełki jako symbol zniewolenia?

MF: Jest zupełnie odwrotnie, gdyż kukiełka jest uwolnieniem pewnych myśli, uczuć. Tytuł jest przewrotny, uciekam od pompatyczności, od martyrologii, irytuje mnie to. Bawimy się słowami i ich znaczeniami. Władcy lalek - po prostu... i już. Dziewczyny wymyśliły je, uszyły, więc są ich właścicielami.

PH: Znalazłem rozwinięcie skrótu D.N.A. - Działanie, Nostalgia, Absurd...

MF: Nostalgia odnosi się do tego, co zaprzeszłe, niepotrzebne. Chcemy wywoływać nostalgię i inne emocje u odbiorcy w momencie, gdy patrzy na zepsuty przedmiot, by mógł wyobrazić sobie żywot jego samego i miejsca, w którym się znajdował. Umiejętność wzruszenia się stanowi część składową dobrego, fajnego życia. Absurd natomiast otacza nas zewsząd (śmiech). Jedno i drugie niesamowicie łączy się ze sobą.

PH: W szkołach uczy się, że sztuka to jest piękny krajobraz, potret namalowany z fotorealistyczną precyzją...

MF: Tak, że sztuka jest piękna (śmiech). Dla mnie wszystko to, co tworzą dzieci i ludzie młodzi, jest bardzo wartościowe. To jest ich. Głównym celem naszych działań jest to, by prace pochodziły właśnie od nich, pomysły rodziły się w ich głowach i sami wykonywali swoje dzieła. Z pewnością będzie to miało dobre konsekwencje. Zależy mi na postawie nonkonformistycznej, czujności i samodzielnym myśleniu.

PH: Skąd wzięło się pani zainteresowanie kwiatami, florystyką?

MF: Zainteresowanie florystyką wypłynęło z przygotowań Święta Róży. Floryści przewijali się tu i tam, ja przyglądałam się, aż w końcu nauczyłam się czyszczenia róż. Trzeba to robić umiejętnie... delikatna materia, choć nie należy się jej bać. Lubiłam robić rzeczy okołoflorystyczne, naczynia, konstrukcje. Spory wpływ miała na mnie Agnieszka Dąbrowska-Walczak, instruktor plastyki, poszłam jej śladem i skończyłam studium florystyczne. Największy moment zachwytu miał miejsce cztery, pięć lat temu, kiedy pojechałam do Kowna na wystawę Marijusa Gvildysa "Noc natchnienia". Była to interesująca, nietypowa wystawa muzealna. Odnalazłam tam rzeczy i idee, których bezskutecznie poszukiwałam w Polsce.

PH: Bierze pani udział w warsztatach florystycznych z Marijusem Gvildysem. Jak je pani ocenia?

MF: Oceniam je dobrze. Można nauczyć się bardzo logicznego spojrzenia na świat. Konstrukcje styropianowe były inspirowane trzema podstawowymi figurami geometrycznymi. Wychodziły z tego bardzo ciekawe połączenia. Poza tym patrzymy na kolor, dobieramy faktury, tekstury, które też mają swoje zabarwienia, jedne są aktywne, drugie pasywne. Ważna jest pokora, dobór formy styropianowej do rośliny. Jedno z drugim musi się integrować. To trudne i często mocno niezrozumiałe, co znowu wynika z barier w myśleniu.

PH: Jak się mają pani działania teatralne?

MF: W tym roku trochę sobie odpuściłam działania w teatrze. Co prawda prowadzę warsztaty, często bywam na próbach w gimnazjach, jednak próbuję ustalić nowy program działania, nie tylko w teatrze amatorskim. Dotychczasowy system był dla mnie trochę bolesny, gdyż tworzyła się grupa chętnych, działała przez dwa-trzy lata, po czym uczestnicy wyjeżdżali na studia i wszystko zaczynało się od początku. Teraz chcę, aby była większa płynność, aby nad każdym projektem pracowali nowi ludzie. Nie będę dobierać do teatru wyłącznie ludzi ładnych i z dobrą wymową, taki teatr mnie nie obchodzi. We wrześniu ogłoszę nabór do grupy teatralnej.

PH: Czy wykonując tak wiele różnych prac, łączy pani ze sobą poszczególne dziedziny sztuki? Jak wypada taka symbioza?

MF: Tak, w większości przypadków dochodzi do łączenia przestrzeni artystycznych i każda z nich korzysta z tego. Jest to zupełnie naturalne i ciekawe, daje spojrzenie z nowej perspektywy. Różne tworzywa zostają użyte w różnych kontekstach. To niezła, ale i trudna zabawa. Chciałabym na przykład zrobić kiedyś spektakl o kwiatach (śmiech). Przy fotografii także nie skupiamy się tylko na zdjęciach. Będą instalacje fotograficzne, wplecimy w to zapewne i florystykę.

PH: Kto miał największy wpływ na panią dawniej, kto ma go dzisiaj?

MF: Jako nastolatka byłam pod wpływem dwóch odmiennych środowisk: zwykłego podwórka i ułożonego Domu Kultury. Podwórko to punk rock, prymitywne formy buntu. Bycie w KDK dało mi możliwość spotkania wielu ludzi, zafascynowałam się teatrem. Tutaj miał miejsce taki inteligentny bunt. Potrafiłam łączyć jedno i drugie. Bardzo pomogli mi Agnieszka Dąbrowska-Walczak i Krzysztof Ryzlak. Wymienialiśmy myśli, dostałam od nich dużą swobodę twórczą, wciągnęli mnie w wir teatralny i pozwalali mi spacerować po budynku KDK poza normalnymi godzinami pracy. Później spory wpływ wywarły na mnie teatry Ósmego Dnia i Dokąd z Płocka. Spotkałam także dużo ludzi związanych z kulturą alternatywną, m.in. Petera Hessa, ojca chrzestnego slang artu. Wpływ miał też Stas Zubov. Chodzi o to, że mistrz nie pokazuje, że nim jest, uczy za to pokory wobec tworzywa. Oprócz tego także zwyczajni, niezauważani zazwyczaj ludzie potrafią na mnie wpływać.

Zapraszamy do przeglądania wywiadów archiwalnych w dziale Gość KCI.

Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE